Zaufanie do 'rzeźnika' kontra matki przeczucie.
Ma prawie dwa i pół roku, teraz śpi i spoglądam na nią z niedowierzaniem. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej nie być, że nie słyszałabym co rano cichutkiego "mamuńa", a jej ramionka nie mogły obejmować mojej szyi w uścisku na powitanie.
I pewna myśl, nagle przebiega przez głowę, ból serce ściska, że może jakaś mama została tego pozbawiona, a przez złe zaufanie nigdy nie spojrzy w oczy swego dziecka.... byłam tego tak blisko.
Ta ciąża była inna. Inna bo kompletnie nie czułam, że kwitnie we mnie życie.Wizyta u lekarza rozwiała me złudzenia.
Zimny, lekko arogancki, mało delikatny - stwierdził sucho dziesiąty tydzień ciąży.
Kompletnie zwalił mnie z nóg.
Jak to dziesięć? Pomyślałam. Jak to możliwe? To co do mnie mówił, było kompletnie niezrozumiałe.
Nie uwierzyłam.
Po powrocie do domu, opadłam z sił. Miałam żal do siebie. Miliony myśli przebiegały po mej głowie, całe dziesięć tygodni z przerażeniem przebrnęłam wstecz. Ze łzami w oczach przypominałam sobie zdarzenia, które wywoływały we mnie mdłości. Miesiąc rodzinnych imprez , ostre zapalenie zatok i seria antybiotyków, przecież to musiało mieć jakiś wpływ....czemu nic nie czułam, czemu odpychałam myśl o ciąży zwalając winę na jakieś zachwianie hormonów?
Nie mogłam się pozbierać. Cieszyłam się, bo przecież właśnie tego chcieliśmy, ale strach, niepewność i dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, nie opuszczały mojej głowy.
Jednak w miarę upływającego czasu, przy wsparciu męża zaczęłam się oswajać i tłumaczyć sobie, że ta ciąża jest "inna" , bo może to chłopiec i organizm inaczej reaguj. Jestem starsza i może lepiej znoszę burzę hormonów?. Każde tłumaczenie w tej sytuacji było dobre, aby pozbyć się poczucia winy.
Przez kolejny miesiąc, miałam jeszcze dwie wizyty u "pana niemiłego", który z każdym kolejnym,bolesnym badaniem uświadamiał mnie, że ciąża rozwija się prawidłowo. Mówił fachowo i rzeczowo, wierzyłam mu, przecież to ginekolog z wieloletnim doświadczeniem, tyle kobiet tu przychodzi.
Moje pytania i obawy, zbył i skwitował zdaniem.
- niech Pani sobie nie żartuje - każda ciąża przebiega inaczej , trzeba się cieszyć że mając trzydziechę na karku kolejną ciążę przechodzi Pani bezobjawowo.
Jego opryskliwy ton, zwalałam po prostu na taki sposób bycia. Zlecił podstawowe badania i wyznaczył termin pierwszego usg.
-Wreszcie! pomyślałam zobaczymy maleństwo.
Z racji JEGO urlopu, kolejna wizyta, wraz z badaniem ultrasonograficznym, wypadała za trzy tygodnie.
Wieczność.
Żyłam tylko datą zapisaną w karcie ciąży, dudniła mi w głowie i śniła się po nocach.
Wytrwałam, mimo mdłości i bólów głowy, które zaczęły mnie niemiłosiernie męczyć,bardzo schudłam za co dostawałam permanentny opieprz od Pana M, który był przekonany że to przez stres.
Niestety na wizytę musiałam pojechać sama.
Leżałam w zaciemnionym, dusznym pokoju, na tej pieprzonej leżance i czekałam . Czekałam z nadzieją , z autentycznym szczęściem, że zobaczę bijące serduszko i już całkiem wyraźne zarysy 15 tygodniowego cudu.
Nie doczekałam się.....
Cisza wypełniająca to ciasne pomieszczenie, była tak gęsta że z trudem łapałam oddech. Kompletnie nie pamiętam , czy lekarz w ogóle coś do mnie powiedział, chyba tylko skinął głową że mogę się ubrać. Wstał i wyszedł.......... ciszaaaaaaa, wibrująca, przeszywająca i wymowna, sparaliżowała mnie całkowicie.
Przerwała ją położna która przyszła mi pomóc, podała kubeczek wody, a ja nadal nie mogłam wydusić z siebie słowa. Przeszłam do gabinetu i znów czekałam.....
A on zaczął, jak gdyby nigdy nic.
- Ciąża jest zbyt mała, rozumie Pani co chce przez to powiedzieć?
Nie! Nie wiem, nie chce wiedzieć!! - pomyślałam, nadal nie mogąc nic wykrztusić.Miałam wrażenie że przestałam oddychać.
- Z badania wynika że to góra siódmy tydzień, widać akcję serca, ale płód się nie rozwija.
Jezu żyje !!! Żyje!!! Popłynęły mi łzy.
W mojej głowie nastąpiła szybka kalkulacja. Siedem tygodni, tak to możliwe, ja dopiero siedem tygodni temu zaszłam w ciąże. Wszytko zaczęło do siebie pasować.
Lekarz w tym czasie wyszedł ze mną do położnej, tłumacząc mi jakieś dziwne rzeczy.Nie docierało do mnie.
- Pani Agnieszko,proszę wyznaczyć pacjentce kolejny termin na usg. Za miesiąc sprawdzimy czy są jakieś zmiany, chociaż myślę że nie będzie to potrzebne.
Powtarzałam jak mantrę , tym razem już nagłos.
- ale to możliwe! Te siedem tygodni! To możliwe. Wlepiłam wzrok w kalendarz wiszący na ścianie.
Lekarz nie słuchając,albo kompletnie ignorując, zaczął mi nakreślać możliwe scenariusze o poronieniu i konieczności wizyty w szpitalu, a na koniec dodał.
- A jeśli za miesiąc nic się nie zmieni to postanowimy co z "TYM" zrobić? Chyba że chce Pani wcześniej?
I nagle dostałam obuchem w głowę.
Z jakim "Tym"? I o czym on do mnie mówi!Kurwa!
Adrenalina sięgnęła sufitu i byłam gotowa GO zabić, gołymi rękoma, długopisem albo udusić sznurem od leżącego nieopodal telefonu.
Położna podała mi z dziwnym uśmiechem, kartkę z datą kolejnej wizyty a ja bez słowa. Wyszłam i jebnęłam drzwiami.Dosłownie nawet gdyby były obrotowe dokonałaby niemożliwego i pierdzielnęła nimi aż by huknęło.
Już tam nie wróciłam (a nie przepraszam wróciłam, ale to temat na historię o becikowym). Za prawie dwa miesiące dostałam się do mojej "dawnej" przychodni. Poszłam tam, już całkiem spokojna, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Było.
Co byłoby gdybym mu uwierzyła?? Co gdyby nie przeczucie ?? I ilu młodym kobietom tacy "rzeźnicy" marnują marzenia??
....... nie wiem.
PS: Po urodzeniu Leny udowodniłam mu że się mylił, dalej brnął w swoją "prawdę". Wychodzi na to, że urodziłam dziecko w terminie, czyli ciąża trwa 44/45 tygodni.
Ostatnio Potwora Wózkowa napisała świetny tekst , o swoim niewinnym zaufaniu do pewnej Pani ginekolog-położnik. Ja tego "swojego" z trudem nazwałam lekarzem.
I pewna myśl, nagle przebiega przez głowę, ból serce ściska, że może jakaś mama została tego pozbawiona, a przez złe zaufanie nigdy nie spojrzy w oczy swego dziecka.... byłam tego tak blisko.
Ta ciąża była inna. Inna bo kompletnie nie czułam, że kwitnie we mnie życie.Wizyta u lekarza rozwiała me złudzenia.
Zimny, lekko arogancki, mało delikatny - stwierdził sucho dziesiąty tydzień ciąży.
Kompletnie zwalił mnie z nóg.
Jak to dziesięć? Pomyślałam. Jak to możliwe? To co do mnie mówił, było kompletnie niezrozumiałe.
Nie uwierzyłam.
Po powrocie do domu, opadłam z sił. Miałam żal do siebie. Miliony myśli przebiegały po mej głowie, całe dziesięć tygodni z przerażeniem przebrnęłam wstecz. Ze łzami w oczach przypominałam sobie zdarzenia, które wywoływały we mnie mdłości. Miesiąc rodzinnych imprez , ostre zapalenie zatok i seria antybiotyków, przecież to musiało mieć jakiś wpływ....czemu nic nie czułam, czemu odpychałam myśl o ciąży zwalając winę na jakieś zachwianie hormonów?
Nie mogłam się pozbierać. Cieszyłam się, bo przecież właśnie tego chcieliśmy, ale strach, niepewność i dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, nie opuszczały mojej głowy.
Jednak w miarę upływającego czasu, przy wsparciu męża zaczęłam się oswajać i tłumaczyć sobie, że ta ciąża jest "inna" , bo może to chłopiec i organizm inaczej reaguj. Jestem starsza i może lepiej znoszę burzę hormonów?. Każde tłumaczenie w tej sytuacji było dobre, aby pozbyć się poczucia winy.
Przez kolejny miesiąc, miałam jeszcze dwie wizyty u "pana niemiłego", który z każdym kolejnym,bolesnym badaniem uświadamiał mnie, że ciąża rozwija się prawidłowo. Mówił fachowo i rzeczowo, wierzyłam mu, przecież to ginekolog z wieloletnim doświadczeniem, tyle kobiet tu przychodzi.
Moje pytania i obawy, zbył i skwitował zdaniem.
- niech Pani sobie nie żartuje - każda ciąża przebiega inaczej , trzeba się cieszyć że mając trzydziechę na karku kolejną ciążę przechodzi Pani bezobjawowo.
Jego opryskliwy ton, zwalałam po prostu na taki sposób bycia. Zlecił podstawowe badania i wyznaczył termin pierwszego usg.
-Wreszcie! pomyślałam zobaczymy maleństwo.
Z racji JEGO urlopu, kolejna wizyta, wraz z badaniem ultrasonograficznym, wypadała za trzy tygodnie.
Wieczność.
Żyłam tylko datą zapisaną w karcie ciąży, dudniła mi w głowie i śniła się po nocach.
Wytrwałam, mimo mdłości i bólów głowy, które zaczęły mnie niemiłosiernie męczyć,bardzo schudłam za co dostawałam permanentny opieprz od Pana M, który był przekonany że to przez stres.
Niestety na wizytę musiałam pojechać sama.
Leżałam w zaciemnionym, dusznym pokoju, na tej pieprzonej leżance i czekałam . Czekałam z nadzieją , z autentycznym szczęściem, że zobaczę bijące serduszko i już całkiem wyraźne zarysy 15 tygodniowego cudu.
Nie doczekałam się.....
Cisza wypełniająca to ciasne pomieszczenie, była tak gęsta że z trudem łapałam oddech. Kompletnie nie pamiętam , czy lekarz w ogóle coś do mnie powiedział, chyba tylko skinął głową że mogę się ubrać. Wstał i wyszedł.......... ciszaaaaaaa, wibrująca, przeszywająca i wymowna, sparaliżowała mnie całkowicie.
Przerwała ją położna która przyszła mi pomóc, podała kubeczek wody, a ja nadal nie mogłam wydusić z siebie słowa. Przeszłam do gabinetu i znów czekałam.....
A on zaczął, jak gdyby nigdy nic.
- Ciąża jest zbyt mała, rozumie Pani co chce przez to powiedzieć?
Nie! Nie wiem, nie chce wiedzieć!! - pomyślałam, nadal nie mogąc nic wykrztusić.Miałam wrażenie że przestałam oddychać.
- Z badania wynika że to góra siódmy tydzień, widać akcję serca, ale płód się nie rozwija.
Jezu żyje !!! Żyje!!! Popłynęły mi łzy.
W mojej głowie nastąpiła szybka kalkulacja. Siedem tygodni, tak to możliwe, ja dopiero siedem tygodni temu zaszłam w ciąże. Wszytko zaczęło do siebie pasować.
Lekarz w tym czasie wyszedł ze mną do położnej, tłumacząc mi jakieś dziwne rzeczy.Nie docierało do mnie.
- Pani Agnieszko,proszę wyznaczyć pacjentce kolejny termin na usg. Za miesiąc sprawdzimy czy są jakieś zmiany, chociaż myślę że nie będzie to potrzebne.
Powtarzałam jak mantrę , tym razem już nagłos.
- ale to możliwe! Te siedem tygodni! To możliwe. Wlepiłam wzrok w kalendarz wiszący na ścianie.
Lekarz nie słuchając,albo kompletnie ignorując, zaczął mi nakreślać możliwe scenariusze o poronieniu i konieczności wizyty w szpitalu, a na koniec dodał.
- A jeśli za miesiąc nic się nie zmieni to postanowimy co z "TYM" zrobić? Chyba że chce Pani wcześniej?
I nagle dostałam obuchem w głowę.
Z jakim "Tym"? I o czym on do mnie mówi!Kurwa!
Adrenalina sięgnęła sufitu i byłam gotowa GO zabić, gołymi rękoma, długopisem albo udusić sznurem od leżącego nieopodal telefonu.
Położna podała mi z dziwnym uśmiechem, kartkę z datą kolejnej wizyty a ja bez słowa. Wyszłam i jebnęłam drzwiami.Dosłownie nawet gdyby były obrotowe dokonałaby niemożliwego i pierdzielnęła nimi aż by huknęło.
Już tam nie wróciłam (a nie przepraszam wróciłam, ale to temat na historię o becikowym). Za prawie dwa miesiące dostałam się do mojej "dawnej" przychodni. Poszłam tam, już całkiem spokojna, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Było.
Co byłoby gdybym mu uwierzyła?? Co gdyby nie przeczucie ?? I ilu młodym kobietom tacy "rzeźnicy" marnują marzenia??
....... nie wiem.
PS: Po urodzeniu Leny udowodniłam mu że się mylił, dalej brnął w swoją "prawdę". Wychodzi na to, że urodziłam dziecko w terminie, czyli ciąża trwa 44/45 tygodni.
Ostatnio Potwora Wózkowa napisała świetny tekst , o swoim niewinnym zaufaniu do pewnej Pani ginekolog-położnik. Ja tego "swojego" z trudem nazwałam lekarzem.
Przypomniałaś mi o lekarzu-bufonie u którego byłam na początku mojej ciąży z Lenką... jak nie zapomnę to też napiszę u siebie, bo do tej pory nie poruszałam tematu na łamach bloga.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie pojechałaś temu lekarzowi :)
Ania zrobił to później za mnie mój mąż :)
UsuńCzekam na wpis.
Jedna wielka masakra! Współczujemy!
OdpowiedzUsuńObecnie jedno z nas jest w trakcie diagnostyki już drugi miesiąc i dalej się nie leczy, bo nie wiadomo co dokładnie jest, a objawów przybywa....... nie wiemy, co dalej..
Czytałam majowy wpis :( , myślałam że już chociaż diagnozę macie za sobą .... co doszło od ostatnich objawów??
UsuńPozdrów Grzesia i trzymajcie się - wierzę żę będzie dobrze :*
Wróciło wspomnienie jak ją omal nie straciłam mojej kruszynki przez panią umoralnimającą doktor.Z racji mojej wtedy jeszcze niepełnoletności szanowna uznała że mogłam myśleć wcześniej i że to pewnie wogóle nie ciążą.Nie zbadała,nie zrobiła USG wypisał receptę.Dobrze że tej recepty nie wykupiłam.Kolejnego dnia inny lekarz jakimś dziwnym sposobem mógł jednak stwierdzić ciążę(5tydzień).Powiedział że dobrze że recepty nie zrealizowałam,bo mogłabym stracić kruszynke lub uszkodzić.
OdpowiedzUsuń:( przeczucie? dobrze że nie wykupiłaś?
Usuńprzytulam Was mocno :*
Współczuję takiego gada na jakiego trafiłaś ja też trafiłam na małpę byłam w 5tyg zrobiła mi USG widziałam malutki pęcherzyk i łzy mi szczęścia stanęły w oczach pytam jakie brać witaminy itp a ona mówi 'Przyjść za 2tyg zobaczymy co dalej z ciążą bo na tak wczesny tydz to nic pewnego płody obumierają często" myślałam,że zemdleję jak to co on atakiego mówi my tak czekaliśmy na dziecko a ta mówi by się na nic nie nastawiać . Później jak opowiadałam koleżanką o miłej pani doktor to okazało się,że to okropne babsko kiedyś powiedziało do jednej z nich na wizycie to pani jeszcze nie rodziła a ma już 30lat? na co pani czeka później się rodzą niedorozwoje !!!!!Komentarz pani doktor masakra.
OdpowiedzUsuńtaaaa ją pewnie też matka po trzydziestce urodziła :P
UsuńDobrze ze to napisalas... niektórzy się spiesza by cos z "tym' zrobic a różnie bywa.... mojej mamie lekarz w 6 miesiącu powiedzial ze dziecko ma zespól downa... każdy kolejny lekarz powtarzal ze obiektywne badanie jest w 3miesiacu nie 6tym ale strach pozostal... okazal się ze lekarz chcial się odegrac bo nie dala mu spać na dyżurze i raczyla z bólami trafić na oddzial... oczywiście brat urodzil się zdrowy...
OdpowiedzUsuńNo świetnie, mi tu młodego chcą ciąć, ja pełna wątpliwości, a ty mi tu o takich lekarzach rzeźnikach...
OdpowiedzUsuńale to tylko ginekolodzy tak mają ;)
UsuńIntuicja wiele pomaga.
OdpowiedzUsuńNadętych bufonów masa.
Swoje wątpliwości warto z kimś inym skonsultować.
Dobrze, że wierzyłaśw swe przeczucie. Dobrze, że jest z Wami Le :*
nie wyobrażam sobie żeby było inaczej :*
UsuńMasakra jakaś. Czytałam też wpis Pauliny. Trzeba uciekać od takich osób, jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńDobrze, że jednak wszystko pomyślnie się zakończyło.
ja niestety przeszłam przez poronienie, minęlo dużo czasu, rany prawie zabliźnione
OdpowiedzUsuń"prawie" to nie to samo co całkiem, a ja wiem, że takie rany nigdy do końca się nie goją. Poroniłam pierwszą ciążę i przy każdej kolejnej drżałam ze strachu.
UsuńAle co innego poronienie a co innego propozycja "zrobienie czegoś z TYM" :( .
Widzę, że ważny temat poruszacie z Pauliną ... Kurcze, czytam od rana i aż dreszcze przechodzą ...
OdpowiedzUsuń:)
Boże... czuję, że tak wiele kobiet miało podobną sytuację... Dla mnie to takie świeże, synek ma 6 miesięcy. Akurat z nim wszystko przebiegało tak jak należy, ale zanim znalazłam swoją panią dr to w pierwszej ciąży poszłam niczego nieświadoma do przychodni. 5h w poczekalni, wizyta, opiernicz, że nie poszłam się zważyć i zmierzyć (bo powinnam o tym wiedzieć, że tak się robi) i badanie, bardzo niemiłe, niedelikatne. Słowa pani dr, że to pewnie już poleciało tak mną zatrzęsły, że po wyjściu z przychodni płakałam jak bóbr i nigdy tam nie wróciłam. Córeczka urodziła się zdrowa, w terminie, a ja teraz ostrzegam wszystkie napotkane kobiety przed tą lekarką bo wiem, że niektórym powiedziała to samo i od razu zabrała się do "roboty"... Aż mną trzęsie na samą myśl o tych kobietach, dzieciach...
OdpowiedzUsuń"rzeźników" w zacnym gronie ginekologów-położników niestety nie brakuje :( , a później zdziwienie że kobiety nie chcą rodzić dzieci.
Usuńpozdrawiam Was cieplutko :*
Niestety lekarze nigdy nie chcą przyznawać się do błędu, widocznie również przed sobą. Dobrze, że wiedziałaś co masz robić.
OdpowiedzUsuńciężko jest trafić na idealnego lekarza z którym zapała się miłością od pierwszego wejrzenia. niestety większość ginekologów to ludzie typu "dzień dobry, jest ciąża, do widzenia" . znam przykłady wielu dziewczyn, które na lekarzach się zawiodły (sama jestem wśród nich), dużo z nich także zrezygnowała z leczenia nawet i pod koniec ciąży.
OdpowiedzUsuńAle i tak najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby się nie poddać. Jak widać warto czekać na taka kruszynkę :)
Tak właśnie bywa z lekarzami...smutne to, lecz prawdziwe. Dobrze,że znalazłaś odpowiedniego dla Was póżniej i wszystko dobrze się skończyło :)
OdpowiedzUsuńWiem, jak to jest stracić dziecko i nie móc go przytulić, nie z winy ginekologa , lecz przez nowotwór ...
Pozdrawiam.
Przerąbane. Zaraz powinni odebrać mu prawo do wykonywania zawodu.
OdpowiedzUsuńCoraz częściej niestety mamy do czynienia - nie z fachowcami w swoi fachu - a właśnie z rzeźnikami, którym się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy świata. Moja ciąża z Kubeczkiem także przebiegała zupełnie inaczej niż z Tolą - i ponieważ od początku - przy pierwszej wizycie przeżyłam stres - do końca ciąży - przy każdej wizycie pociłam się jak ruda mysz i denerwowałam okropnie. Ja poszłam do lekarza na wizytę 4 tygodnie po zrobieniu testu. I niestety od razu dostałam jak obuchem w głowę - bo lekarz stwierdził, że na USG nie widać ciąży itd..itd...więc albo jest pozamaciczna, albo tak po prostu mój organizm oszukuje !!! Zrobiłam badania krwi na poziom hormony i inne badania - a do tego lekarza już nie wróciłam. Kubek skończył właśnie 1,5 roku :)
OdpowiedzUsuńTylko zastanawiam się, dlaczego teraz w dobie nowinek technicznych tak się zdarza coraz częściej.
11 lat temu kiedy byłam w ciąży z Tolą - chodziłam do starszego, przemiłego Profesora, który całą moją ciążę prowadził tak - że naprawdę to był czas oczekiwania na szczęście - a nie pasmo stresu.
Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń